Zapomniani bohaterowie - Günter Blümlein
Jeśli chodzi o czasy tzw kwarcowej rewolucji lat 70tych, to zapewne każdy, kto interesuje się zegarkami zna nazwisko N.Hayek, który powszechnie uznawany jest za tego, który uratował szwajcarski przemysł zegarkowy, od bankructwa, będącego wynikiem agresywnego wejścia zegarków kwarcowych ( elektronicznych jak kto woli) dalekowschodniej produkcji.
Jest w tym sporo prawdy, jednak jak to zwykle z historią bywa, prawda jest jak pewna część ciała, czyli każdy ma swoją. Można również przywołać góralskie powiedzenie ks. Józefa Tischnera, że „istnieją trzy rodzaje prowdy: świento prowda, tyz prowda i gówno prowda”.
Otóż, już bardziej na poważnie, oczywistym jest, że N.Hayek miał niewątpliwie olbrzymi wpływ na obronę tradycyjnego szwajcarskiego zegarmistrzostwa i odbudowę tej gałęzi przemysłu, ale ani nie był jedyny, ani też jego wpływ nie był najważniejszy. O czym niestety nie wszyscy wiedzą.
I tu płynnie przechodzimy do głównego bohatera naszych historycznych wspominek, czyli nieżyjącego już niestety Pana Guntera Blumleina, Niemca który pracował w firmie Junghans, będącej w owym czasie jednym z największych producentów zegarków.
Ale, po kolei. Dwa zegarkowe tuzy, znane dziś na całym świecie marki to znaczy IWC oraz Jaeger le Coultre w wyniku wspomnianej na początku rewolucji kwarcowej popadły w olbrzymie kłopoty finansowe ( nie one jedne dodajmy) i praktycznie zajrzało im w oczy widmo bankructwa. Właściciele zmuszeni sytuacją, postanowili więc je sprzedać, ale chętnych na zakup tych marek o dziwo nie było. A że jak mawia stare przysłowie "na bezrybiu i rak ryba” to w końcu marki kupiła niemiecka firma VDO Adolf Schindling AG, której prezes, podobnie jak Hayek, miał marzenie, aby odbudować znaczenie i prestiż zegarków mechanicznych, w czym zapewno bardzo inspirowały go jego własne doświadczenia, gdyż uczył się również zawodu zegarmistrza w słynnym Glashuette.
Wtedy też został zauważony i zatrudniony główny bohater tegoż opowiadania, który jak czas pokazał, był w mojej opinii jeszcze większym wizjonerem niż Hayek, gdyż ten ostatni oparł swój biznesowy pomysł o wygrzebany z czeluści zapomnienia projekt plastykowanego zegarka na baterie, a Gunter niejako całkowicie wbrew ówczesnym realiom i logice, postawił na komplikacje mechanizmów, nowe projekty oraz generalnie na to, czemu wieszczono koniec lub marginalizację.
Dzięki niemu IWC nawiązało współpracę z Porsche Design, a wspólne projekty tych firm, do dziś cieszą się uznaniem kolekcjonerów. Dzięki niemu reaktywowano markę A. Lange & Söhne, która raptem w przeciągu 25ciu lat stała się mocnym graczem, przebojem zdobywając miejsce w ścisłej czołówce obok zawodników ciężkiej wagi zegarkowej, takich jak Patek Philippe, Audemars Piguet czy Vacheron Constantin. Warto nadmienić, że przed 1990 rokiem, firma L&S nie istniała, gdyż została po pierwsze została zniszczona fizycznie podczas II Wojny Światowej, w maju 1945 fabryka znika z mapy w wyniku bombardowań alianckich, natomiast w 1946 komunistyczne władze NRD dekretem rządowym wywłaszczają rodzinę Lange a sam Walter Lange, prawnuk założyciela A.L&S, zostaje zmuszony do ucieczki na zachód. Dopiero po upadku muru berlińskiego, dochodzi z inicjatywy Gunthera do spotkania z Walterem, obaj panowie bardzo entuzjastycznie podchodzą do pomysłu reaktywowania marki L&S, włącznie z datą otwarcia 7 grudnia, nawiązującą do daty, kiedy to Ferdinand Adolph Lange rejestrował w 1845 roku swoje przedsiębiorstwo „Lange&Cie” w Glashütte, które stało się pózniej podwaliną dla firmy, do której dołączyli synowie F.A. Lange, Richard i Emil.
Połączenie pomysłowości, wizjonerstwa i pasji Gunthera, możliwości wynikającej z posiadania marek IWC oraz JlC ( początkowo wszyscy pracownicy reaktywowanej marki L&S kształcili się w IWC) jak również dziedzictwa wniesionego przez Waltera Lange i czerpania z historii L&S ( złote szatony, łabędzia szyja do regulacji, czy charakterystyczny mostek) zaowocowało niebywałym sukcesem na jakże wymagającym rynku, jak również światowym uznaniem i rozpoznawalnością marki A. Lange & Söhne.
Gdyby nie wspomniana powyżej pasja i wizjonerstwo Gunthera, zapewne nie byłoby Kurta Klausa, takiego jakim go znamy. To Gunther zlecił, a przypomnijmy że był to rok 1981! Kurtowi opracowanie konstrukcji na owe czasy przełomowej, czyli zegarka z wiecznym kalendarzem oraz stoperem, który to stał się flagowym mechanizmem IWC, mocno kojarzonym z jego twórcą Kurtem Klausem ( który był gościem honorowym spotkania KMZiZ w Warszawie w 2007 i uczestniczył w akcji niszczenia podróbek zegarków, siedząc za sterami walca drogowego).
Kurt zadaniu oczywiście podołał, prezentując na targach w Bazylei w 1985 roku, model Da Vinci Perpetual Calendar. Zegarek został entuzjastycznie przyjęty nie tylko przez branże, ale i klientów, do dziś wieczny kalendarz Kurta jest jedną z ikon w portfolio IWC.
Reaktywacja Jaeger le Coultre również okazała się zarówno wizerunkowym jak i rynkowym sukcesem Guntera, który nie tylko umiejętnie skupił się na liniach modelowych ale również potrafił balansować produkcją tych trzech marek ( IWC, L&S oraz JlC) że po zaledwie dwudziestu latach, Richmont zapłacił ponad trzy miliardy franków szwajcarskich za dzieło życia Guntera. Niestety ledwie rok po transakcji, w 2001 roku ciężka choroba doprowadziła do śmierci naszego bohatera, który zapewne gdyby żył dokonałby jeszcze wielu biznesowych podbojów w zegarkowym świecie.
Nie wiem dlaczego, ale poza garstką entuzjastów ten niezwykły człowiek pozostaje całkowicie zapomniany, a zarówno czytając różne artykuły dotyczące wymienionych marek, czy inne opracowania, często wymienia się nazwiska wszystkich wspomnianych tu osób, za wyjątkiem Guntera Blumleina.
Dziękuję ch24.pl za inspirację do napisania tego miniopracowania.
Darek Chlastawa